Nie dla opieki naprzemiennej! Tak dla terminu “współrodzicielstwo”. Dzieci są priorytetem – właśnie dlatego!
Powiesz, że czepiam się szczegółów, łapię za półsłówka, bo to tylko inna nazwa tego samego. W poniższym tekście udowodnię Ci, jak bardzo się mylisz. Na przykład dlatego, że sama nazwa już wprowadza wszystkich w błąd, jest naznaczona negatywnym ładunkiem emocjonalnym, a dzieciństwo i wychowywanie dzieci jest jak najbardziej pozytywne. Zapraszam.
Ostatnio prowadząc jednego z moich samochodowych lajwów na Rock Daddy na fejsie opowiadałem o tym, jak sobie radzę z wychowywaniem dzieci, codziennością, w której mają dwa domy, spędzają noce w tygodniu u mnie, jak i u ich mamy. Dotychczas starałem się używać terminu, który został mi sprzedany na jednej z grup ojców walczących o swoje dzieci. Wychowanie naprzemienne. Prawnie nazywa się to opieką naprzemienną, co dla mnie brzmi jeszcze gorzej. Odbiera człowieczeństwo i idee samego bycia rodziną, ozięble traktuje ten najpiękniejszy aspekt dla wszystkich włączonych, rodziców i dzieci.
W internecie króluje opinia, że taka opieka to dwutygodniowa rezydentur dziecka naprzemiennie w domu mamy i w domu taty, w teorii jest to piękny obraz, w praktyce rzadki do zrealizowania.
Ustalenie opieki, praca zawodowa, odbieranie ze szkoły, zakupy, prowadzenie codziennego życia dzieci i swojego. Mając miliony na koncie, jak najbardziej, zostawiając pracę lub pracując we własnym biznesie dwa tygodnie na 200 procent i kolejne dwa zajmując się dziećmi — nierealne. Bądźmy realistami, tylko zamożni lub ludzie wolnych zawodów mogliby sobie pozwolić na taką opiekę. Dokładnie, opiekę, bo życie musi toczyć się dalej dla każdego.
Zgłębiając temat takiej opieki, natknąłem się także na model skandynawski, dzieci mieszkają w jednym domu, rodzice zaś mają swoje domy lub mieszkania i co tydzień, lub dwa wymieniają się mieszkaniem z dziećmi. Oczywiście pomaga im opiekunka, zabiera dzieci ze szkoły, pomaga w zakupach, oboje rodziców po połowie opłaca jej pensje, fajnie. Wręcz rewelacyjnie, ale kogo stać na utrzymanie swojego mieszkania i połowy mieszkania dzieci wraz z pomocą? Jaki to procent społeczeństwa? Niewielki.
Wracając do samego wyrażenia, opieki czy wychowania naprzemiennego, dla mnie osobiście ma to bardzo negatywny wydźwięk, dokładnie taki sam jak niczego sobie, niewinne niczemu, a jednak tak mocno nacechowane słowo konkubina/konkubent. Z dużym negatywnym ładunkiem emocjonalnym i obdzierającym nas rodziców i nasze dzieci z tego, czym jest rodzina. A chcę Ci uświadomić, że samotna matka, samotny ojciec, rodzice po rozwodzie, para tej samej płci to też rodzina dla dziecka. Pisałem już kiedyś o tym, że obraz rodziny się zmienia. Kiedyś to była książkowa nuklearna rodzina, czyli standardowe dwa plus dwa, rodzice i dzieci, plus ewentualnie dziadki w pobliżu. Dziś, każda konfiguracja jest akceptowana i jest tak samo rodziną mimo różnic i zmian oraz upływu czasu. Czy się z tym zgadzasz, czy nie, świat idzie do przodu kochani.
Opieka, co to w ogóle jest?! Jestem rodzicem, takim samym, a nawet jeszcze bardziej zaangażowanym niż przed rozstaniem w codzienne sprawy swoich dzieci. Dzielimy się czasem, spędzam go z dziećmi w sposób przemyślany, a przede wszystkim oddaję inicjatywę dzieciom, dlaczego?
Bo wielu rodziców po rozstaniu popełnia kolosalny błąd. Chcąc dobrze, organizują swoim dzieciakom czas od świtu do zmierzchu. Dzieciaki rzygają tym wszystkim po paru tygodniach. Gdy mieszkałeś/aś z nimi to też tak ochoczo planowaliście ich czas? Nie! Dzieciaki potrzebują czuć, że to one mają kontrole. Dzieciaki to mali ludzie, to partnerzy do dyskusji, to klasyczne i sprawdzone Child’s Led Approach, czyli podejście wychowawcze bazujące na tym, że to dziecko prowadzi, a my pomagamy mu, dając rozmaite wybory i słuchając go dostosowujemy się. I nie mówię tu o tym, że dziecko ma rządzić, jeśli nie rozumiesz głębszego znaczenia to czas się douczyć.
Dlaczego zmieniamy bycie rodzicem na opiekę, dlaczego naprzemiennie? Wychowujemy dzieci 24/7, jesteśmy rodzicami non stop. Nawet gdy nie mam dzieci na noc u siebie, to myślę o nich, rozmawiam przez facetime, robie zakupy dla nich, sprawdzam ich potrzeby i słucham ich. Planujemy wspólnie, gdy są ze mną, zabieram ich na zakupy, pracuję z autystycznym synem, oglądamy filmy, bawimy się, dbam o to, by mogły się rozwijać i co w tym wszystkim najważniejsze dbam o relacje z ich mamą. Mimo tego, że się rozstaliśmy, mimo tego, że któraś ze stron może żywić urazę, to staramy się rozmawiać o dzieciach, wysłać zapytanie smsem, być w kontakcie dla nich ze sobą i ze szkołą. Nie jest to czasem łatwe, jednak jeśli….uwaga powtarzam — jeśli naprawdę zależy ci na dobru dziecka, na tym by bycie rodzicem było twoim priorytetem, dajesz swojemu dziecku szansę, na osiągniecie pełnego potencjału i ograniczeniu jakiejkolwiek traumy do minimum i będziesz w stanie to uczynić.
Wiem, że są ojcowie, którzy wolą mieć dzieci tylko na weekend. Wiem, że są mamy, które uważają, że tata jest dziecku niepotrzebny. Wiem, że są rodziny, które zaślepione złością wmówiły sobie, że tylko ich strona się troszczy o dzieci. Wiem także że dla niektórych sądy są jednostronne, chcą skrzywdzić dzielnych tatusiów i wszystko dla nich jest wielką teorią spiskową. Zastanawiam się czasem, z drugiej strony, nikt z dnia na dzień się nie staje tym złym.
Dzieciństwo to najpiękniejszy okres dla nas wszystkich i powinno takie być. Z kolei bycie rodzicem to okres, który dla mnie był punktem zwrotnym. Zmienił moje myślenie, dał mi kopa do działania, pokazał co to bezwarunkowa miłość, zaangażował totalnie inne partie mózgu. Zrozumiałem różnicę między byciem tatą a ojcem. To totalnie inny wkład emocjonalny, sfera poza biologiczna. Prawda?
Czy tylko mnie uwiera nazwa, która jest tak bardzo negatywnie nacechowana emocjonalnie? Popatrzmy na opiekę naprzemienną z perspektywy dziecka. Nagle z bycia synem/córką z rodzicami, zostaje umieszczone w tworze tak sztucznym, pozbawionym ciepła, wyrwanym z objęć rodziców, sądownie ślepym niczym Temida, zimnym i wyrachowanym oraz bardzo instrumentalnym.
Zarządzam nowy termin – WSPÓŁRODZICIELSTWO – polski odpowiednik co-parentingu.
Jesteśmy rodzicami nawet po rozstaniu, dalej troszczymy się wspólnie o dobro naszych pociech. Współtworzymy ich świat, ciągle jesteśmy tą samą mamą, tym samym tatą. W naszym przypadku relacje z dziećmi są nawet głębsze. Mam czas na analizę, ustaliłem swoje priorytety we właściwy sposób. Może dla ciebie to farmazony, gość się czepia słówek. Dla mnie to cholernie ważne i nie pozwolę, by moje własne dzieci wychowywały się z żadnym brzemieniem. Tylko dlatego, że dorośli ludzie podjęli właściwą decyzję o życiu osobno. To nie dzieci z rozbitej rodziny, to nie dzieci w opiece naprzemiennej, to nie dzieci rozwodników. To dzieci rodziców, wspólnie wychowywane, kochane, dzieci, którym dostarcza się takich samych emocji, bodźców, szans.
Nie napiętnowane negatywnymi stereotypami, przesadzam? Nazwij się człowiekiem z rozbitej rodziny, w opiece naprzemiennej. Pożyj z tą świadomością, wyjdź na ulicę z takim słowem na szyi i zapytaj, co o tym sądzą ludzie.
AVE
Autorze proponuję popatrzeć trochę szerzej (np. porozmawiać z członkami jednej z grup ojcowskich ) na kwestię alienacji rodzicielskiej, opieki naprzemiennej, alimentów, dyskryminacji… zanim zaczniesz cokolwiek “zarządzać”.
Znam i bywam w wielu grupach, rozmawiam, jak DT, niestety z dzielnymi nie ma to nic wspólnego. Dostałem wiele emiali oraz rozmawiałem, mam nawet co niektórych akta sądowe Jarku, podzielili się nimi ze mną, piszę także książkę na ten temat. A co powiesz o dzieciach zostawionych, porzuconych matek, ojców którzy się wypieli. Jaki jest odsetek tych którzy odeszli a mogli być blisko? Zakładasz że nie rozmawiałem, zakładasz wiele rzeczy, dla mnie liczą się dzieci. Pozdrawiam serdecznie. Każde story jest inne, piszę o sobie, używam stwierdzenia – Dla mnie, moim zdaniem…. nie każdy musi być zaangażowanym ojcem, nie każdy musi się zgadzać.
Bardzo dobry tekst, który świetnie się czyta. Czytając go, czułem emocje, które Tobie towarzyszyły.
Dziękuję , staram się pisać tak jak czuje, nie jest to czasem łatwe. To mega miłe, zapraszam do lektury mojej pierwszej książki Słowo na A.
Powiem szczerze, że terim “współrodzicielstwo” jak dla mie i tak brzmi nienaturalnie – nikt nie używa podobnego terminu w moim otoczeniu – a gdyby ktoś tak do mnie powiedział, to miałbym przed oczami wizję, że rodzice dzieci mieszkają mimo wszystko razem i wychowują dzieci razem 365 a czasem 366 dni w roku. Z tego, co piszesz, wynika, że nie jest to sytuacja, w której mieszkacie razem.
Nie będę zgłębiał faktycznego znaczenia słów, piszę tylko, co zrozumiałby przeciętny Jeż w pierwszym momencie, abyś wiedział, że bez szerszego kontekstu ten termin może wprowadzić w błąd.
Mam nadzieję, że wszystko w Waszych życiach się ułoży, a dzieci znajdą w przyszłości kogoś, z kim nie będą musiały się rozstawać. Jest to z pewnością trudne, ale i piękne. 😀
Pozdrawiamy
Jeże Czytają
Dziękuje za mocny głos. Wiele sytuacji wygląda inaczej bez zgłębiania się w nie. Dlatego zapraszam częściej na blogaska. Szczerze przyznam żr to dopiero pierwszy głos który odnosi się negatywnie do tego nowego słowa. Na pewno będę obserwował ten temat z mojej strony. Pozdrawiam
Natrafiłem na ten tekst szukając więcej informacji odnośnie tego typu wychowywania dzieci. Usłyszałem o nim od prawnika w jego ustach brzmiał bardzo srogo. I nie sposób się nie zgodzić ze sam termin jest trochę krzywdzący. Rozważam ten sposób i zaczynam widzieć wnim coraz więcej plusów. Częstsze kontakty z synem. Wymuszenie tak naprawdę na rodzicach skupienia się na dziecku i automatycznie lepszy kontakt między nimi (zakładając że oboje chcą tego samego) jedynie sfera budżetowa mnie przeraża. Był bym wdzięczny za podsunięcie jakiś ciekawych artykułów lub badań
Dzień dobry. Najpierw moje spostrzeżenia, masz jedną czy dwie literówki w tekście ,,inn” na początku i coś jeszcze, ale nie pamiętam w którym miejscu. Według mnie te powiększone litery – zdecydowanie za długie, po prostu się można zgubić w rozumieniu sensu.
Co do tekstu, fajny pomysł, wykonanie ciekawe, ale na pewno się nie zgodzę z Tobą, że ,,świat idzie do przodu”. Wybacz, ale “rodziny” w, których rodzice są jednej płci to cofanie się w rozwoju a nie postawienie kroku naprzód.
Bardzo mi się podoba, że podkreśliłeś jak, ważne jest, aby to dziecko miało trochę swobody a nie napięty grafik co dzisiaj robimy.
Masz bardzo ciekawe spojrzenie na świat, na temat ojcostwa, na pewno oryginalny i taki świadomy. Być może nie do końca go pojmuję lub się zgadzam, ale życzę Ci jak najlepiej. Pozdrawiam.
Dziękuje za komentarz, widzisz żyjemy w kraju gdzie małżeństwo osób tej samej płci jest prawnie legalne i dla mnie jak najbardziej normalne. Ciekawi mnie dlaczego uważasz że to jest cofanie się? Homoseksualizm to nie choroba, nie da się tego nabyć, to naturalne odczucie tych osób, nawet wśród zwierząt spotykane wiec dlaczego odmawiać komukolwiek prawa do bycia sobą? Zapraszam na dłużej o ile nie jesteś homofobem 😉
Wiesz co, ale dlaczego ty zakładasz, że w modelu ON rodzic 2 tyg pracuje a 2 tygodnie nie? przecież właśnie o to chodzi tym, którym nie chodzi o alimenty lub ich uniknięcie), żeby dziecko uczestniczyło w normalnym życiu obojga rodziców z pracą, zmęczeniem ale też usypianiem, chorowaniem itd. i na tym budowało więź z nimi wie – na realu, nie na dziwnej opozycji typu fajerwerki i autoprezentacja z tata w weekend a obowiązki i codzienna zwykła bliskość z matką w tygodniu. Bo to pogarsza stereotypizację, zabiera dzieciom i każdemu z rodziców jakąś część doświadczenia. BTW: ON nazwa jest dla sądów, bo one muszą to klepnąć, a u nich nie ma terminu wychowanie, tylko opieka i władza rodzicielską i kontakt z dzieckiem i do widzenia, w PL sporo osób mówi opieka współdzielona, model dwu domów ?trafny niestety też w aspekcie tego o dziecko trochę traci w tym rozwiązaniu – stałość). Ja w ie, konstrukcjonizm społeczny – słowa kryją rozumienie, ale myślę że zanim sie doczepimy języka, to grubsze problemu – kultura konfliktu i brak wiedzy o potrzebach dzieci są w PL dramatem dzieci. Patrz Czeredecka Alicja – o alienacji, ale też opowieści kobiet wokół Funduszu Alimentacyjnego. Dobrzy tatowie często są alienowani, ci słabsi alienuje się sami, choć matki nie bronią kontaktu, jeszcze by podziękowały za chwilę bez dzieci na książkę z herbatą czy fryzjera. My dorośli często nie dorastamy do rodzicielstwa. Moja kumpela z Fundacji Rozwód? poczekaj! (może im poleć swą książkę? i jej ew. recenzję?) cytowała za kimś: rozwód to jedyna sytuacja kryzysowa, w której większość ludzi nie myśli najpierw o ratowaniu dziecka, lecz o sobie.
Toszeczke nie rozumiesz chyba tematu. Wujek google ci podpowie nazwe książki. Warto o tych rzeczach rozmawiać.